Lucy (2014) - recenzja
Osoby udające się do kina na Lucy zapewne nastawiły się na pełen akcji film z prostą fabułą opartą na pseudonaukowej bzdurze i ze Scarlett Johansson w roli superbohaterki z przypadku. Tak bowiem najnowsze dzieło Luca Bessona przedstawiały trailery, sprzedając widzom obietnicę jednoosobowych X-Menów bez X-Menów i wywołując niemało uzasadnionych, negatywnych reakcji po fakcie. A szkoda, bo Lucy, pomimo jej wad, ciężko nazwać złym filmem.
Learning's always a painful process
Główna bohaterka, mieszkająca w Taipei studentka amerykańskiego pochodzenia, pechowo zawiera bliższą znajomość z mafią i zostaje zmuszona do przeszmuglowania nowego typu narkotyku do Europy. Wskutek niefrasobliwości gangsterów, zaszyty w jej brzuchu CPH4 dostaje się do organizmu, wzmacniając i odblokowując do tej pory nieużywane obszary mózgu. Lucy zaczyna widzieć, wiedzieć i rozumieć więcej niż jakakolwiek inna istota na świecie i postanawia wykorzystać swój nowy dar dla dobra ludzkości.
Nazwać fabułę filmu prostą byłoby nieporozumieniem i obrazą tego zacnego słowa. Ze wszystkich postaci jednej Lucy udaje się przejść, wspartą narkotykami, przemianę charakteru, podczas gdy cała reszta zaczyna i kończy dokładnie w tym samym punkcie, wypełniając przewidzianą dla nich w scenariuszu rolę. W praktyce to bardziej narzędzia popychające historię do przodu niż pełnoprawni bohaterowie, którym przeznaczone jest odezwać się i ewentualnie zginąć w odpowiednim momencie. Besson odmówił im nawet prawa posiadania pełnych danych osobowych, zadowalając się panem Jangiem czy profesorem Normanem. Z drugiej strony Lucy również nie obdarzono nazwiskiem, więc może jest to celowy zamysł. Próżno tu szukać drugiego dna, wątki poboczne pojawiają się i znikają w mgnieniu oka, rozwiązywane od ręki, a epilog wyjaśnia myśl przewodnią filmu z pomocą jednego zdania, mogącego służyć jako definicja słowa “łopatologiczne”. Do tego całość trwa ledwo półtora godziny, co jak na standardy współczesnej kinematografii jest bardzo skąpym czasem i nie pozostawia szerokiego pola manewru na zabawy z fabułą.

All this knowledge. I don't know what to do with it
Pozytywna wymowa filmu w kategorii prostoty plasuje się na tej samej pozycji, co główny wątek i zawiera w zdaniu „wiedza jest w porządku, stanowi wielką wartość i trzeba ją pielęgnować oraz przekazywać innym”. Lucy odchodzi od stereotypu boskiej istoty oszalałej z nadmiaru wiadomości bądź zrozumienia istoty świata, z racji pomieszania zmysłów pragnącej ten świat zniszczyć albo zniewolić. Lucy jako bohaterka idzie dokładnie w odwrotnym kierunku. Uznaje uczucia, strach czy wątpliwości za przeszkody, blokujące ludzkości drogę do wspaniałości, w drugiej połowie seansu stając się organicznym RoboCopem, ale wciąż myśli o dobru całego gatunku. W tym swoich rodzicach, do których dzwoni tuż po odblokowaniu wszystkich wspomnień i zrozumieniu, jak bardzo kocha ich, a oni ją. Dlatego również dogaduje się z granym przez Morgana Freemana naukowcem, by przekazać mu zdobyte przez siebie informacje o życiu, wszechświecie i całej reszcie. Co prawda po drodze dokonuje sporych spustoszeń, pośrednio przyczyniając się do zranienia albo śmierci sporej grupy ludzi, ale istotniejszy jest dla niej większy cel. Tak nakazuje surowa, oczyszczona z emocji logika.

Life was given to us a billion years ago. Now you know what to do with it
Pod względem gry aktorskiej film błyszczy. Co prawda Scarlett szybko przechodzi od świetnie odegranej, przerażonej studentki do siostry bliźniaczki Czarnej Wdowy, tylko pozbawionej poczucia humoru, ale aktorka sprawdza się nawet jako chodząca maszyna o nadludzkich mocach. Nie zdziwię się, jeśli jej występ stanie się jednym z ważniejszych argumentów w dyskusji „czy robić filmy z kobietami na pierwszym planie i dlaczego absolutnie tak”. Znany z Oldboya Min-sik Choi jako szef mafii jest zarazem zabawny i przerażający, zdolny do strofowania podwładnych nawet pod ciężkim ogniem i wywołujący posłuch samym spojrzeniem. Wyszedł na tyle dobrze i niepokojąco naturalnie, że rodzi się pytanie, kiedy będzie mógł odegrać dokładnie tę samą rolę w osobnym filmie. A Morgan Freeman to Morgan Freeman i nie wymaga dodatkowego komentarza.
I feel everything

Z kolei muzycznie Lucy stoi na wysokim poziomie dzięki talentom Érica Serry, przybocznego kompozytora Bessona od grubo ponad trzydziestu lat. Nikita, Piąty element czy Leon Zawodowiec, te tytuły mówią same za siebie i są gwarantem jakości. Tym razem na soundtrack składa się ponad trzydzieści zróżnicowanych utworów, zawierających zarówno rytmiczną, spokojną elektronikę, jak i nastrojowe skrzypce. Znalazło się na nim również miejsce na orkiestralno-chórowe Requiem Aeternam z udziałem Patrizii Pace, Sling The Deck duetu The Crystal Method oraz Damona Albarna, który na potrzeby filmu nagrał piosenkę Sister Rust. Całość trzyma poziom zarówno w kinie, jak i poza nim.
Ignorance brings chaos, not knowledge

Tekst: Łukasz “Salantor” Pilarski
Redakcja i korekta: Monika “Katriona” Doerre
uprzejmości Cinema City.
Tytuł: Lucy
Gatunek: Akcja, Sci-Fi, Thriller
Czas trwania: 90 minut
Kraj produkcji: Francja
Obsada:
Lucy: Scarlett Johansson
Profesor Norman: Morgan Freeman
Pan Jang: Min-sik Choi
Pierre Del Rio: Amr Waked
Produkcja:
Reżyseria: Luc Besson
Scenariusz: Luc Besson
Studio: Canal+, Ciné+, EuropaCorp
Komentarze
Z jednej strony Scarlett za
Z jednej strony Scarlett za którą nie przepadam, z drugiej genialny Morgan Freeman. W dodatku recenzja tylko pogłębiła moją niepewność w kwestii filmu. Chyba się sama przekonam i obejrzę :)